top of page

             Świadectwa z naszej Poniedziałkowej Grupy Modlitewnej

Świadectwo Marty.

W listopadzie 2018 roku (czyli 12 miesięcy temu) zaczęłam tracić apetyt, potem przyszło złe samopoczucie. Gdy badania krwi ujawniły stan zapalny poszłam poprosić o sakrament Namaszczenia Chorych – wierzyłam, że Bóg może mnie uzdrowić. Dalsze badania pozwoliły na postawienie wstępnej diagnozy: nowotwór jajnika. Zalecono operację i chemioterapię. Przypomniało mi się wtedy, jak we wrześniu w czasie rekolekcji prowadzonych przez o. Witko, Modlitwa Jabesa przyszła mi do głowy myśl, czy w czasie choroby potrafiłabym uwielbiać Boga...

Na początku lutego, zanim udałam się do szpitala, ponownie przyjęłam Namaszczenie Chorych; już w domu, bo byłam za słaba żeby udać się do kościoła. Nie byłam w stanie sama funkcjonować – mój mąż się mną opiekował. Jak przywieźli mnie na oddział to lekarze nie wiedzieli co ze mną zrobić (choroba rozsiana, pacjentka w stanie wyniszczenia). Gdy kuzynka zapytała jakie są rokowania to lekarz odpowiedział tylko: Będziemy próbować. Mój mąż wyjawił mi później, że gdy podawali mi pierwszą chemię to lekarka mówiła, że mam 1% szans na przeżycie 3 miesięcy.

W połowie lutego wróciłam do domu. Mąż wyjechał do pracy za granicę ale Bóg zatroszczył się o mnie: zamieszkała ze mną bratowa. Nie mogłam przyjmować posiłków – wciąż chudłam i byłam coraz słabsza. Leżałam w łóżku i wyglądałam jak szkielet obleczony skórą.

W tym najtrudniejszym czasie codziennie przyjmowałam Komunię Świętą (prawie 3 tygodnie). Pomysł podsunęła koleżanka, która jeszcze przed szpitalem kilka razy prosiła OO Jezuitów aby ktoś przyszedł do mnie z Panem Jezusem. Kiedyś zapytałam Ojca czy w razie pogorszenia rodzina ma wezwać księdza czy już jestem zaopatrzona na ostatnia drogę. Ojciec stwierdził, że teraz udzieli mi sakramentu Namaszczenia Chorych (trzeci raz w ciągu 3 miesięcy – zapewne było widoczne zagrożenia życia). Zdarzały się chwile tak ciężkie, że prosiłam Boga aby zabrał mnie do siebie. Wielkim wsparciem i pomocą były dla mnie częste (nieraz 3 razy w tygodniu) odwiedziny członków Grupki Poniedziałkowej. Pierwsza ich wizyta była jeszcze w styczniu przed szpitalem. Otrzymałam od nich to, czego wtedy najbardziej potrzebowałam: życzliwa obecność i rozmowa (czułam się zrozumiana i akceptowana) oraz wspólna modlitwa (nieraz byłam tak słaba, że uczestniczyłam tylko myślą, bo mówienie mnie męczyło). Teraz już wiem że Bóg ich posłał (wcześniej na spotkaniu Grupki przyszło światło, że Pan wzywa ich do modlitwy za ciężko chorą osobę) aby otoczyli mnie opieką i wstawiali się za mną do Niego gdy ja nie potrafiłam (nie tylko słabość fizyczna ale też niemoc duchowa).

Docierały do mnie wieści o wielkim poruszeniu modlitewnym (tak piszę, bo bardzo wiele osób było w to zaangażowanych – jedni drugim przekazywali wiadomość), zamawianych intencjach Mszy św. W grudniu prosiłam o doświadczenie Bożej miłości; pomoc, wspaniałą opiekę (wszyscy mieli dla mnie wielką wyrozumiałość, choć ja byłam niecierpliwa i wymagająca) i modlitwę tak wielu życzliwych osób odczytuję jako odpowiedź i prezent od Boga.

Dopiero potem ludzie mi mówili, że patrząc na mnie myśleli, że to moje ostatnie dni. Ja sama nie wierzyłam że przeżyję. Ale Bóg miał inny plan i cudownie przywrócił mnie do życia. W maju już mieszkałam sama, bo ze wszystkim w domu sobie radziłam, chodziłam na spacery i nawet zaczęłam jeździć na rowerze! Moja waga, gdy szłam na operację (koniec sierpnia), była o 2 kg większa niż przed chorobą. Bardzo bałam się operacji ale i przez to Bóg mnie przeprowadził (rano w dniu zabiegu otrzymałam łaskę pokoju). Wszystko przebiegło bez żadnych komplikacji, piątego dnia już opuściłam szpital. Chirurg powiedział, że usunął wszystko to, gdzie widoczne były jakieś zmiany. Ale okazuje się, że nie powinno to mieć wpływu na funkcjonowanie mojego organizmu - nie ma powodu, żeby z tego względu miały wystąpić jakieś dolegliwości (sic!). We wrześniu na konsylium zdecydowano, że leczenie zostało zakończone a ja czuję się dobrze i powoli wracam do formy.

Takie porównanie mi się nasunęło: Wygląda to tak, jakbym spadła z dachu Sea Towers w Gdyni (38 kondygnacji, 115 m: wiadomo - nie ma szans na przeżycie) i miała tylko zadrapane kolano. Cud! Anioł Boży zniósł mnie na swoich skrzydłach.

Dziękuję Bogu za lekarzy i cały personel szpitalny, bo posłużył się nimi aby mnie uzdrowić.

Uwielbiam Boga Wszechmogącego, bo poprowadził dla mnie trudne, ale owocne rekolekcje: wraz z uzdrowieniem fizycznym przyszło również uzdrowienie duchowe.

Wyraźnie doświadczyłam mocy Bożego Ducha. Chwała Panu!

Marta.

Świadectwo Asi G.

Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami.

Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity,

ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. J 15, 5

 

Na spotkaniu modlitewnym grupy Świętego Michała Archanioła Mariola przygotowała fragment Słowa Bożego do rozważania z Ewangelii św .Jana. Bardzo mnie poruszył. Zobaczyłam proces jaki Pan Bóg dokonał w moim sercu w ciągu ostaniach miesięcy.

Kto trwa we Mnie, a Ja w nim

Kiedyś jedynymi prawdziwymi szczęściarzami wydawali mi się ludzie cudownie uzdrowieni. Słuchałam z zazdrością ich świadectw, pełnych zwrotów akcji i cudownych Bożych interwencji. A w moim życiu nic się nie działo. Od dziecka byłam osobą wierzącą, szczerze szukałam bliskości Boga. Tęskniłam za miłością ludzi. A ciągle pozostawałam głodna.

Czułam bezradność i lęk wobec mojej słabości. Raniła mnie słabość innych ludzi. Trudno mi było budować przyjaźnie. Stany przygnębienia i izolacji były dla mnie czymś normalnym. Bardzo chciałam się zmienić. I ciężko nad tym pracowałam. Odbyłam siedmioletnią psychoterapie. Jeździłam na rekolekcje Ignacjańskie. Z zewnątrz starałam się być dzielna i wykonywać swoje obowiązki w pracy. Porównywałam się do ludzi dookoła i patrzyłam na siebie krytycznie. Karałam siebie nadmiarem pracy, za to nie założyłam jeszcze rodziny. Chciałam nareszcie poczuć się wartościowa.

 

ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić     

W sercu doświadczam silnego poczucia winy, że obecna sytuacja jest wynikiem mojego nieudolnego działania: „coś ze mną zawsze nie tak, skoro moje życie tak wygląda”. Po pewnym trudnym wydarzeniu przyszły bardzo dręczące negatywne myśli o sobie, na przykład: „nic nie jestem warta, nie umiem przyjmować Bożej Łaski”. Czułam, że te myśli zabijają we mnie zdolność do działania i oddalają mnie od Boga. Nawet po spowiedzi świętej nie potrafiłam przerwać negatywnego myślenia. Mój wysiłek nie wystarczał. Lęk i ból utrudniał mi bliskość z Bogiem.

Poszłam na spotkanie naszej grupy. Tu poczułam się bezpiecznie. Przyjęta. Mogłam szczerze mówić o tym, co bardzo głęboko boli mnie w sercu. Nawet na osobistej modlitwie trudno mi było znaleźć słowa. Nie umiałam oddać Bogu bólu, jaki towarzyszył mi w tym stanie. W trakcie modlitwy grupy nic się nie zadziało. Nic nie odczułam. Następnego dnia zdałam sobie sprawę, że nie mam już tych zabijających mnie myśli.

 

ten przynosi owoc obfity

W miarę upływu czasu jak chodzę na spotkania naszej grupy Bóg zmienia mój sposób patrzenia na Niego. Daje mi nową wiarę. Mogę tu rosnąć. Moja zewnętrzna sytuacja życiowa się nie zmieniła (no poza tym, że mniej pracuje). Nie mam już zabijających mnie myśli. Jak jakaś czarna myśl chce się do mnie przyczepić, mam nową świadomość, że już jestem w innym punkcie w życiu.

Wierze Bogu, że mnie prowadzi. Wyciąga z mojego serca raniące kolce, gwoździe i szpilki. W ciemniejszych chwilach mogę i chcę zachować radość w sercu. Trwam w nadziei, ze znajdę swoje miejsce w życiu i zrealizuje moje powołanie do miłości. Kocham Boga w prostej radości przebywania z Nim, sam na sam, bardzo blisko. Jestem w Nim bardzo szczęśliwa.

 

Chwała Kochanemu Panu Bogu

i dziękuje,że On zaprosił mnie do tej grupy modlitwy.

PARAFIA ŚW.STANISŁAWA KOSTKI W GDYNI-O.JEZUICI

DOM MIŁOSIERDZIA MODLITWA 5 KLUCZY

bottom of page